Cesarskie Hue
Z obecnej stolicy Wietnamu - Hanoi - pojechaliśmy nocnym pociągiem do dawnej stolicy - Hue. Te dwa miasta dzieli prawie 700 km i podróż zajęła nam całą noc. Na szczęście Lucynka i Dorotka były zmęczone po całym dniu chodzenia po Hanoi i zasnęły bez problemu. W pociągu mieliśmy cały przedział, czyli cztery łóżka dla siebie, więc było całkiem komfortowo. Rano obudziliśmy się wypoczęci i akurat zdążyliśmy zjeść śniadanie, zanim dojechaliśmy na miejsce.
Hue to duże i zatłoczone miasto, które słynie przede wszystkim z cytadeli i grobowców cesarskich. Dziewiętnastowieczna cytadela znajduje się w centrum miasta, a grobowce na uboczu. Komunikacja miejska w Hue jest bardzo słaba, więc żeby do nich dotrzeć, trzeba mieć swój środek transportu, wziąć taksówkę albo wykupić wycieczkę. Nam najbardziej pasowała ostatnia opcja. Okazało się, że tego dnia tylko my mamy ochotę wybrać się na zwiedzanie, więc mieliśmy prywatnego kierowcę i przewodnika.
Najpierw pojechaliśmy zobaczyć kryty most Thanh Toan - jeden z dwóch najważniejszych zabytkowych mostów Wietnamu. Dla nas jak zwykle ciekawsze były inne atrakcje - np. małe kaczątka na pobliskim targu :)
Odwiedziliśmy też dwa grobowce cesarskie. Jak wyjaśnił nam przewodnik, grobowce te były budowane jako rezydencje dla cesarzy, którzy przyjeżdżali tam na wakacje, a po śmierci mieli być tam pochowani. Pierwszy, w którym spoczywa Minh Mạng, został zbudowany w stylu azjatyckim. Minh Mạng to drugi cesarz z dynastii Nguyen, panujący w latach 1820-1841. Jest on ulubieńcem Wietnamczyków (a przynajmniej naszego przewodnika). Jego ciało spoczywa wewnątrz kopca, który znajduje się na terenie pięknego wielkiego ogrodu. Mimo upału bardzo miło nam się zwiedzało ogród i tamtejsze budynki, a Lucynka i Dorotka miały dodatkową atrakcję w postaci karmienia karpi.
Drugi grobowiec, jaki odwiedziliśmy tego dnia, należy do dwunastego cesarza z dynastii Nguyen. Khải Định kazał sobie wybudować grobowiec w stylu zachodnim, bo bardzo się lubił z Francuzami (nasz przewodnik kilka razy powtarzał, że ten cesarz był zdrajcą). Podobno wszystkie materiały budowlane zostały sprowadzone z Europy.
W Hue można też zobaczyć cytadelę, w obrębie której znajdowało się Purpurowe Zakazane Miasto. Niestety zostało ono zburzone w czasie wojny wietnamskiej. Podobno wkrótce niektóre budynki mają zostać odbudowane, a na razie można zobaczyć m. in. salę tronową i bibliotekę (bez książek).
Z cytadeli pojechaliśmy zobaczyć symbol miasta - pagodę Thiên Mụ, a potem czekał nas jeszcze rejs smoczą łódką po rzece Perfumowej. Widoki nie były interesujące, więc woleliśmy obserwować ludzi, do których należy łódka i to, jak opiekują się swoim pięciomiesięcznym dzieckiem.
Podczas wycieczki dowiedzieliśmy się od naszego przewodnika wielu ciekawych rzeczy. Np. tego, że 45% Wietnamczyków ma to samo nazwisko Nguyen i wszyscy oni wierzą, że są potomkami cesarza (oczywiście tego dobrego). No i to jest całkiem możliwe, bo cesarz miał podobno 500 żon i 142 dzieci.
W Hue, zwiedzając już na własną rękę, znaleźliśmy dziwny budynek, wyglądający jak połączenie kościoła katolickiego i świątyni buddyjskiej. To było nasze pierwsze spotkanie z kaodaizmem, czyli synkretyczną religią, która powstała w 1926 roku właśnie w Wietnamie i która łączy w sobie elementy buddyzmu, taoizmu, konfucjanizmu, chrześcijaństwa itd.
Zajrzeliśmy też na miejski targ i na plac pełen propagandowych socjalistycznych plakatów.
W Hanoi dziewczynkom bardzo się podobały samoloty i czołgi w Muzeum Wojennym, więc i tym razem wybraliśmy się do jego odpowiednika w Hue. Zobaczyliśmy wszystkie eksponaty zza ogrodzenia, a zaoszczędzone pieniądze wydaliśmy na kawę i soki w kawiarni z kącikiem dla dzieci :)
Po trzech dniach w Hue znowu wsiedliśmy do pociągu, żeby pojechać na jedną noc do Da Nang. Naszym celem był Smoczy Most. Słyszeliśmy, że w weekendowe wieczory odbywa się na nim jakiś ciekawy pokaz świateł i inne atrakcje. Zasiedliśmy więc wieczorem na tarasie jednej z kawiarni nad rzeką i patrząc na kolorowe światła łódek oraz zmieniające się kolory smoka, czekaliśmy, spodziewając się czegoś bardzo wyjątkowego. Okazało się, że pokaz trwał bardzo krótko i smok kilka razy zionął ogniem i kilka razy wypluł strumień wody. Da Nang było więc dla nas kolejnym rozczarowaniem.