Chaos w Hanoi
Po pierwszym szoku, jaki przeżyliśmy, przyjeżdżając do Hanoi w godzinach szczytu i idąc do naszego hostelu przez miejski targ, okazało się, że to miasto nie jest aż tak przerażające. Skuterów jest mnóstwo i przechodzenie przez ulice to sport ekstremalny, ale znaleźliśmy też kilka miejsc, w których mogliśmy odpocząć od zgiełku, chaosu i spalin.
Pierwszym takim miejscem było Muzeum Etnograficzne, a właściwie jego ogród, w którym znajduje się skansen z budynkami z różnych części Wietnamu i Kambodży. Największą atrakcją były nietypowe schody, po których musieliśmy się wspinać, żeby dostać się do niektórych budynków. W skansenie widzieliśmy też, jak rośnie pomelo, jak biegają szczury oraz jak przebiega produkcja marionetek, które występują później w tradycyjnym wietnamskim wodnym teatrze. W Muzeum Etnograficznym znajduje się również taki teatr, ale wyczytaliśmy w internecie, że lepsze spektakle są w Teatrze Thang Long i właśnie tam się wybraliśmy.
Kupiliśmy bilet na miejsca w pierwszym rzędzie, żeby mieć dobry widok na scenę, czyli zbiornik wodny. Lucynka patrzyła na marionetki jak zaczarowana, a po zakończeniu spektaklu odmówiła wyjścia z sali. Dorotka oglądała z zainteresowaniem mniej więcej do połowy, potem już jej się nudziło. Bała się też trochę smoków ziejących ogniem. Adam przysypiał. A ja zastanawiałam się, w jaki sposób te marionetki się ruszają. Podobno lalkarze stoją w wodzie gdzieś za dekoracjami i kierują marionetkami za pomocą specjalnej bambusowej konstrukcji ukrytej pod wodą. Spektakl składał się z krótkich scenek, przedstawiających m. in. łowienie ryb, uprawę ryżu, wyścigi łodzi itp., a to wszystko przy akompaniamencie tradycyjnej wietnamskiej muzyki na żywo.
Kiedy wyszliśmy z teatru, znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie - otaczał nas tłum kibiców piłkarskich z flagami Wietnamu, którzy zebrali się na jednym z głównych placów Hanoi, żeby wspólnie kibicować swojej drużynie narodowej, grającej w finale Pucharu Azji Południowo-Wschodniej. Tak dobrze kibicowali, że nawet nam udzielił się ich entuzjazm :) Wietnam wygrał, a świętowanie trwało całą noc i polegało na paleniu rac, jeżdżeniu w kółko na skuterach i trąbieniu :)
Na szczęście dla nas część ulic Starego Miasta i okolic jeziora Hoan Kiem jest zamykana w weekend, więc mogliśmy w spokoju pospacerować i się rozejrzeć. Miasto sprawia wrażenie bardzo chaotycznego, ale ma w sobie jakiś porządek - ulice są uporządkowane tematycznie. Jest ulica obuwnicza (nareszcie znaleźliśmy nowe buty dla Dorotki!), bożonarodzeniowa, metalowa, bambusowa itp.
Jezioro Hoan Kiem, czyli jezioro Zwróconego Miecza owiane jest wieloma legendami, z których jedna mówi o ubogim rybaku, któremu żółw żyjący w jeziorze podarował magiczny miecz. Dzięki temu rybak pokonał Chińczyków i został królem, a potem znów pojawił się żółw i odebrał swoją własność. Rzeźbę żółwia można zobaczyć w świątyni Đen Ngọc Sơn wybudowanej na wyspie na jeziorze. Drugim charakterystycznym budynkiem na Hoan Kiem jest Żółwia Wieża.
Zwiedzając stolicę Wietnamu, nie mogliśmy też pominąć Świątyni Literatury. Jest to świątynia konfucjańska, przy której powstał w 1076 i działał przez 700 lat Uniwersytet Narodowy.
W Hanoi znajduje się też piękna katolicka Katedra Św. Józefa, którą zobaczyliśmy tylko z zewnątrz, bo akurat w środku odbywała się jakaś bardzo ważna msza z udziałem biskupów i dużej orkiestry. Około 7% Wietnamczyków wyznaje wiarę katolicką, a Jan Paweł II jest tutaj bardzo popularny. Kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć dumne: "I'm catholic" w odpowiedzi na to, że jestem z Polski.
Kolejny polski akcent czekał na nas w okolicach Mauzoleum Ho Chí Minha. Zobaczyliśmy je tylko z zewnątrz, bo kolejka była długa, a poza tym podobno, żeby wejść do środka, trzeba przejść przez dwie kontrole bezpieczeństwa, za którymi nie przepadamy ;) Szliśmy więc z Mauzoleum w stronę Muzeum Historii Wojskowej, kiedy natknęliśmy się na wystawę o zabytkach UNESCO w Polsce i na Ambasadę Polski :)
W Muzeum Historii Wojskowej dziewczynkom bardzo podobały się czołgi, samoloty i helikoptery, ale prawdziwym hitem był różowy skuter, na którym Lucynka jeździła na placu pod pomnikiem Lenina :)
Po czterech dniach w Hanoi (z przerwą na rejs po zatoce Cat Ba i Ha Long) byliśmy już zmęczeni i z radością wsiedliśmy do nocnego pociągu, który zawiózł nas do Hue.