Miasto lampionów - Hoi An
Pisałam już kiedyś, że Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w Hoi An. Miasto okazało się bardzo sympatyczne i wcale się nie dziwię, że jest jednym z ulubionych miejsc turystów zwiedzających Wietnam. Uroku zdecydowanie dodaje mu fakt, że na Starym Mieście obowiązuje zakaz ruchu samochodów, a codziennie od 8:00 do 11:00 i od 15:00 do 21:30 również skuterów. Można więc w końcu spokojnie pospacerować, nie obawiając się o swoje życie. Choć z drugiej strony - ruch rowerów i riksz nadal jest dozwolony, a niektórzy rowerzyści jeżdżą jak wariaci, o czym Adam przekonał się na własnej skórze.
Żeby wejść na Stare Miasto w Hoi An, trzeba kupić bilet. Chyba tylko teoretycznie, bo nikt o niego nie pyta, jeśli się nie wchodzi na teren żadnego z zabytków. My jednak jako porządni turyści bilety kupiliśmy. W ramach biletu można sobie wybrać pięć z listy dwudziestu dwóch ciekawych miejsc na terenie Starego Miasta i je zwiedzić. My wybraliśmy most japoński z XVIII wieku, którego z jednej strony strzegą kamienne małpy, a z drugiej kamienne psy. Potem zwiedziliśmy Dom Duc An, w którym zostaliśmy poczęstowani pyszną herbatą, ale z powodu tłoku niewiele mogliśmy zobaczyć. Zwiedziliśmy także dwie sale zgromadzeń - kantońską oraz społeczności Fujian (która obecnie została zamieniona na świątynię bogini mórz Thien Hau). W świątyni po raz pierwszy widzieliśmy spiralne kadzidełka, które bardzo nam się spodobały.
I na koniec został gwóźdź programu, czyli wizyta w Hoi An House of Traditional Arts Performance, gdzie zobaczyliśmy występy taneczne, budzące w nas różne odczucia - od zachwytu po strach. W tym samym budynku czekała na nas również inna atrakcja - malowanie masek z papier-mâché. Lucynka i Dorotka dały się ponieść fantazji, a efekt będziemy ze sobą wieźli w walizce do końca podróży ;) W związku z małą ilością miejsca w bagażu nie mogliśmy niestety zgodzić się, żeby dziewczynki zrobiły swoje lampiony. Może innym razem, a póki co musiało nam wystarczyć oglądanie lampionów, które w Hoi An są po prostu wszędzie! Zdecydowaliśmy się nawet na krótki rejs łódką z kolorowymi lampionami.
Nie mogliśmy sobie (a właściwie Lucynce) też odmówić ponownej wizyty w Teatrze Wodnych Marionetek. Spektakl podobał nam się mniej, niż ten w Hanoi, choć większość scenek była dokładnie taka sama, tylko bez muzyki na żywo. Był za to komentarz po angielsku, który pozwolił nam lepiej zrozumieć, co właściwie oglądamy. No i bilety były tańsze.
Hoi An jest znane m. in. również ze zdolnych krawców i pięknych ubrań szytych przez nich na miarę. Zakupiliśmy więc trzy sukienki.
Miło wspominamy także wypad na targ nocny w towarzystwie świetnej podróżującej rodziny z Kanady, którą poznaliśmy jeszcze w Hue i wygląda na to, że mamy podobną trasę zwiedzania :) Wybraliśmy się razem na pyszne lody tajskie.
W pobliżu Hoi An znajduje się też plaża An Bang. Niestety jest ona dość brudna. Duża ilość śmieci w niektórych miejscach i błąkające się psy to nie nasze klimaty. Spędziliśmy tam jednak jeden dzień, tańcząc w deszczu, bawiąc się w błotną kuchnię i taplając się w wysokich falach.