Nasze wietnamskie Święta
Pierwszą świąteczną choinkę zobaczyliśmy już w Japonii, kiedy w hostelu dzień po Halloween zniknęły straszne dynie, ustępując od razu miejsca bożonarodzeniowym dekoracjom. Od tamtej pory choinki w różnych miejscach przypominały nam o zbliżających się Świętach. Właściwie tylko choinki, no i czasami zdarzało nam się słyszeć świąteczne piosenki. Poza tym w ogóle nie czuliśmy świątecznego klimatu przy 30 stopniach i wśród palm.
Jednak przez chwilę myślałam, że uda nam się przygotować jakąś mini wersję wigilii. Nie nastawiałam się na wielkie gotowanie, ale Lucynka lubi piec ciasta i mówiła coś o pierniczkach. Znaleźliśmy więc dom do wynajęcia, żeby w końcu mieć dostęp do kuchni. Specjalnie nawet przed zarezerwowaniem pytaliśmy, czy są garnki itp. I miały być. Ale jak przyjechaliśmy, okazało się, że jest jedna patelnia. Upomnieliśmy się tylko o czajnik. No i w ten sposób mamy dużą kuchnię, w której nie da się za bardzo nic upiec, ani ugotować. Z mini wigilii nici.
Mamy za to ogromny dom (zdecydowanie za wielki jak dla nas!) z salonem, trzema sypialniami, czterema łazienkami i dwoma balkonami! No i z dużą kuchnią, w której możemy zrobić szakszukę i usmażyć naleśniki - zawsze coś! Mamy też widok na bananowce, palmy kokosowe i oskomiany (czyli drzewa, na których rosną karambole) w sąsiedztwie. No i jeszcze mamy niespodziewanych współlokatorów - domowe gekony, które łażą po ścianach.
Na obiad wigilijny wybraliśmy się więc do restauracji z pięknym ogrodem, gdzie zamiast typowych potraw wigilijnych, zamówiliśmy zupę pho, zupę pomidorową, smażony ryż z jajkiem i bakłażany. Zamiast serniczka i makowca musiał nam wystarczyć koreański deser lodowy. A na kolację mieliśmy do wyboru błyskawiczne nudle lub makaron z sosem pomidorowym i serem. To ostatnie danie (ulubione śniadanie, obiad i kolacja Lucynki ;)) jest tutaj prawdziwym rarytasem, bo trudno w Wietnamie znaleźć jego składniki.
W Święta spełniło się też marzenie Lucynki i w końcu mogła malować farbami - czekała na to już od dawna. A mnie cieszy nieograniczony dostęp do pralki :) Poza tym oczywiście zwiedzamy Hoi An, ale o tym opowiem Wam innym razem.
Byliśmy też na wycieczce w pobliskim My Son, czyli w miejscu, gdzie można zobaczyć ruiny świątyń hinduistycznych wybudowanych między IV a XIV wiekiem. Większość świątyń została zburzona w czasie wojny wietnamskiej, część odbudowano, a część pozostawiono w ruinie.
Teoretycznie świątynie znajdują się w dżungli, ale praktycznie co to za dżungla, po której spacerują setki turystów? Zwiedzanie było jednak bardzo ciekawe i każdy z nas znalazł tam coś dla siebie - przejażdżkę meleksem, nową koleżankę z Polski, zabawę kamykami i namiastkę słynnego Angkor Wat. Nadal nie wiemy, czy w czasie tej podróży dotrzemy do Kambodży, więc taka namiastka też nas cieszy.
Z wietnamskim ołtarzykiem zamiast choinki (tutaj wszędzie są takie małe ołtarzyki - w domach, w sklepach, w restauracjach), ze słońcem i deszczem na zmianę zamiast śniegu, bez wielkich prezentów, bez kolęd i wigilijnych potraw, ale razem, a to przecież najważniejsze - na pewno będziemy długo wspominać te Święta! :)