Rzeka Kinabatangan
Nareszcie nadszedł czas na długo wyczekiwaną wycieczkę nad rzekę Kinabatangan. Wycieczkę wykupiliśmy jeszcze w czasie pobytu w Kota Kinabalu i od tamtej pory nie mogliśmy się jej doczekać. Rzeka Kinabatangan ma 560 km długości i jest znana z tego, że na jej brzegach żyje mnóstwo dzikich zwierząt.
Nad rzeką Kinabatangan spędziliśmy dwa dni i dwie noce. Byliśmy w tym czasie na trzech rejsach łódką w poszukiwaniu zwierzaków. Nasz przewodnik bardzo sprawnie wypatrywał na brzegach różne stworzenia i tłumaczył nam, gdzie są. Na początku mieliśmy problemy, żeby zrozumieć, o co chodzi, kiedy mówił, że małpa jest na drzewie (a wkoło nas była tylko rzeka i drzewa…), ale po jakimś czasie się przyzwyczailiśmy. Widzieliśmy dzikie orangutany, nosale, makaki, orły, dzioborożce, a nawet krokodyla. Przez większość czasu padał deszcz i z rejsów zwykle wracaliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ale nikomu z nas to jakoś szczególnie nie przeszkadzało.
Oprócz rejsów zaliczyliśmy też trekking po dżungli. W dzień spotkaliśmy tam niewiele zwierzaków – właściwie tylko insekty i inne gąsienice. Za to mogliśmy do woli brodzić w błocie (dobrze, że wypożyczyliśmy sobie kalosze na tę okazję), dowiedzieliśmy się, że liście papai to świetne lekarstwo na malarię, a sok z imbiru służyć może jako naturalny szampon.
Wieczorem reprezentacja rodziny (czyli Adam i Lucynka) poszła na nocny trekking po dżungli. Lucynka – jak pewnie pamiętają ci, którzy śledzą nas na Facebooku – marzyła o tej atrakcji już od jakiegoś czasu. Trekking odbył się znowu w błocie po kolana, w świetle latarek i w asyście dwóch przewodników. Uczestników było też tylko dwoje, bo nikt oprócz Adama i Lucynki się nie zdecydował. Udało im się wypatrzyć jaszczurkę, skorpiona, mikro żabę i małą sarenkę.
Na szczęście nasz pobyt nad Kinabatangan nie był tak napakowany atrakcjami, jak np. rejs po zatoce Ha Long, więc tym razem był też czas na odpoczynek w naszej chatce zbudowanej na palach na samym brzegu rzeki, zabawę ciastoliną i malowanie farbami.
Pobyt nad rzeką bardzo nam się podobał i ucieszyło nas to, że Kinabatangan jest dużo czystsza niż Mekong. Zdarzają się pojedyncze śmieci, ale widać dużą różnicę. W ośrodku, w którym mieszkaliśmy, organizowane są akcje sprzątania rzeki, sadzenia drzew, można sobie wziąć filtrowaną wodę do swojej butelki (nie jak w większości hoteli – mineralną w plastiku), więc może jeszcze przez jakiś czas będzie można się cieszyć tutejszą przyrodą.
A po dwóch dniach, kiedy już nie mieliśmy prawie żadnych suchych ubrań i czuliśmy się jak jaskiniowcy, pojechaliśmy do Sandakanu. Tam znaleźliśmy w końcu targ, na którym można było kupić inne owoce niż tylko duriany i banany (poprzednia taka okazja była dosyć dawno, bo w Kota Kinabalu), pralnię, kosmetyczkę, pokój hotelowy z pięknym widokiem oraz basen na trzynastym piętrze :) Doszliśmy do wniosku, ze dobrze jest być w dżungli, ale dobrze też z niej potem wrócić do cywilizacji :)