Podróżujemy po Azji z dziećmi

Mekong płynie z Wyżyny Tybetańskiej przez chińską prowincję Junnan, Birmę, Laos, Tajlandię, Kambodżę aż do Wietnamu, gdzie rozdziela się na dziewięć odnóg i wpływa do Morza Południowochińskiego. Przez Wietnamczyków zwany jest Sông Cửu Long, czyli Rzeką Dziewięciu Smoków, a tereny nad nim to głównie pola ryżowe. Dzięki wodom Mekongu gleba jest tu bardzo urodzajna i pozwala na zbieranie ryżu aż trzy razy w ciągu roku. Podobno w regionie Delty Mekongu rośnie więcej ryżu, niż w Korei i Japonii łącznie.

Nasze zwiedzanie Delty Mekongu zaczęliśmy w Can Tho - stosunkowo małym mieście z pomnikiem Ho Chi Minha i kilkoma świątyniami (także w stylu tajskim).

Z miasta można wybrać się na wycieczkę do Can Rai - największy pływający targ w regionie - co chętnie uczyniliśmy. Wstaliśmy o 5:00 i jeszcze przed świtem wyruszyliśmy małą łódką w kierunku targu. Po drodze widzieliśmy wschód słońca i mnóstwo innych łódek z turystami.

Na targu można było kupić głównie owoce. My na śniadanie mieliśmy świeżego arbuza i ananasa. Najlepiej! :)

Wycieczka obejmowała też wizytę w fabryce nudli, gdzie mogliśmy obserwować cały proces produkcyjny. Zdziwiło nas, że kolorowe nudle (różowe i zielone), robione są bez barwników, a po prostu z różnych rodzajów ryżu.

Z Can Tho wybraliśmy się również na wycieczkę na wyspę Con Son, gdzie spacerowaliśmy z przewodnikiem po ogrodzie owocowym, mogliśmy zobaczyć, jak rosną egzotyczne owoce - mango, dżekfruty, kokosy, guawa, star apple (które nie ma nawet polskiej nazwy), tamaryndowce itp., popróbować ich, a także zajrzeć do domu mieszkającej na wyspie rodziny. Przypadło mi w udziale również robienie słodkich rurek :)

Dodatkową atrakcją wycieczki było karmienie "latających ryb", które wyskakują nad wodę, żeby złapać pokarm.

W drodze powrotnej do Can Tho zwiedziliśmy też zabytkowy dom z początku XIX wieku - Binh Thuy.

Długo się zastanawialiśmy, gdzie spędzić Sylwestra, żeby uniknąć hałasu i imprez. Wybór padł na wyspę ... i tamtejszy homestay. Homestay to popularny w Wietnamie rodzaj miejsca noclegowego, który zakłada, że mieszka się z miejscową rodziną w ich domu. W naszym przypadku to była tylko nazwa, bo mieszkaliśmy w bambusowej chatce z widokiem na rzekę i z współlokatorami w postaci komarów, jaszczurek i żaby.

Sylwester i Nowy Rok minął nam bardzo spokojnie. W ostatnim dniu 2018 roku płynęliśmy kilka godzin łódką po Mekongu. Lucynka relaksowała się w hamaku, a Dorotka przespała prawie całą podróż, uśpiona szumem silnika i lekkim bujaniem. Nie budziła się nawet, gdy chlapała na nią woda z rzeki (kiedy mijaliśmy się z większymi statkami).

Na wyspie nie mieliśmy nic do roboty, oprócz leżenia w hamaku, jedzenia owoców, wąchania kwiatów i budowania grobowców z kamieni (to był pomysł Lucynki). Kiedy skończyła się popołudniowa impreza karaoke u sąsiada, zapadła cisza. Obejrzeliśmy ostatni w 2018 roku piękny zachód słońca, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Gdyby nie życzenia od znajomych i rodziny, nie wiedzielibyśmy nawet, że nadchodzi Nowy Rok.

Pierwszy dzień 2019 roku minął nam równie spokojnie. Wybraliśmy się tylko na spacer po okolicy. Zobaczyliśmy, jak wygląda nieturystyczna część wyspy. A wygląda niestety biednie i brudno.

Najgorsze są śmieci, które zalegają naprawdę wszędzie - na brzegach rzeki, pływają w rzece, wkręcają się w silniki łódek (podczas naszych rejsów po Mekongu musieliśmy się co jakiś czas zatrzymywać, żeby wyciągnąć z silnika foliówki, które później lądowały z powrotem w rzece). Według mnie jest to okropnie smutne, bo rzeka jest piękna i aż prosi się, żeby o nią zadbać, oczyścić i utworzyć na terenie delty jeden wielki park narodowy...

Nie robiliśmy specjalnych podsumowań minionego roku, a jedyne postanowienie, jakie mamy to jeść więcej mango, marakui i pić więcej wody z kokosa jeszcze przez 2,5 miesiąca w Azji, które nam zostały. Mamy za to dużo planów i jeszcze więcej pomysłów na ten rok, który zapowiada się bardzo ciekawie.

Dodaj komentarz