Witamy w Seulu
Podróż minęła nam bez problemu - lot z Warszawy do Helsinek był króciutki, więc nawet nie zauważyliśmy, kiedy minął. I w Warszawie i w Helsinkach testowaliśmy lotniskowe place zabaw. Lucynka stwierdziła oczywiście, że ten w Warszawie jest lepszy, a to ze względu na trampolinę.
Podczas dłuższego lotu do Seulu, Lucynka i Dorotka najpierw chodziły po samolocie, zwiedzały, uśmiechały się, a nawet bawiły się z innymi pasażerami, a potem zasnęły i spały przez większość czasu. Obawialiśmy się wielkiego płaczu, kiedy nadszedł czas pobudki na lądowanie (ok. 1:00 polskiego czasu), ale dziewczynki obudziły się w świetnych nastrojach.
Tak świetnych jak ten koreański hit, który można usłyszeć na każdym rogu:
Teraz jesteśmy już od kilku dni w Seulu. Jak na razie największym zaskoczeniem jest... brak większych zaskoczeń. Spodziewaliśmy się szoku kulturowego, a tymczasem jest tu całkiem podobnie, jak u nas. Nie oznacza to, że wszystko idzie gładko. Już na lotnisku mieliśmy problem z wypłatą pieniędzy z bankomatu, a potem zaliczyliśmy jeszcze kilka wpadek - przejechaliśmy przystanek, na którym mieliśmy wysiąść z autobusu, na stacji metra wcisnęliśmy przycisk wzywający pomoc, a zamiast kawy kupiliśmy mleko w proszku.
Najważniejsze jednak, że Lu i Do bardzo dobrze się tutaj odnalazły. Właściwie jedyny problem to to, że zasypiają i budzą się o niemożliwych do przewidzenia porach (i zwykle nie śpią równocześnie). Dostosowania do nowego rytmu dobowego nie ułatwia fakt, że w naszym mieszkaniu jest ciemno o każdej porze dnia i nocy.
Mieszkamy w niezbyt turystycznej dzielnicy Guro-gu, której główną atrakcją jest stadion baseballowy Gocheok Sky Dome, a główną zaletą dobre połączenie z interesującymi nas miejscami, więc zwiedzamy najwięcej, jak się da. Ale o tym w kolejnych wpisach :)