Podróżujemy po Azji z dziećmi

Po miesiącu spędzonym w Wietnamie zdecydowanie potrzebowaliśmy jakiejś odmiany. I udało się - kiedy wylądowaliśmy w Singapurze na podobno najlepszym lotnisku na świecie - Changi Airport - różnica była bardzo widoczna. Pierwsze wrażenie to zachwyt - ale tu czysto! Dziewczyny nie chciały iść dalej i wpatrywały się w robota sprzątającego :) Kolejny zachwyt - żywe pachnące choinki i inne rośliny na lotnisku. No i oczywiście to, że nikt nas nie zaczepia. A potem - już w autobusie - że na ulicach nie ma skuterów. Hurra!

Zwiedzanie Singapuru rozpoczęliśmy standardowo – od Zatoki Marina (Marina Bay) i w końcu mogliśmy zobaczyć jeden z najczęściej fotografowanych budynków na świecie - Marina Bay Sands. Oczywiście my też sfotografowaliśmy go nie raz :)

Centrum Singapuru przypominało nam trochę Londyn – z budynkiem Teatru Esplanade w kształcie duriana (zamiast londyńskiego korniszona - Gherkina), z Singapore Flyerem (zamiast London Eye), kopułą Muzeum Narodowego (zamiast kopuły Katedry św. Pawła) i rzeką Singapore zamiast Tamizy. Wrażenie to potęgował fakt, że przemieszczaliśmy się autobusami piętrowymi (wprawdzie zielonymi, a nie czerwonymi jak w Anglii, ale też na miejscach turystycznych – z przodu na piętrze).

Będąc nad Zatoką, nie sposób pominąć ogromnych Gardens by the Bay. Słyszeliśmy o nich bardzo dużo dobrego - szczególnie o dwóch wielkich kopułach, w których kryją się egzotyczne ogrody - Flower Dome i Cloud Forest. Z tych dwóch zdecydowanie bardziej podobał nam się drugi - z ogromnym wodospadem i przyjemną wilgotną mgiełką. Przy 30 stopniach na zewnątrz pobyt w takim miejscu to sama przyjemność! Ale tak poza tym ogrody padły chyba ofiarą swojej świetnej opinii, bo spodziewaliśmy się czegoś wspaniałego i w efekcie byliśmy trochę rozczarowani.

W Gardens by the Bay zbudowano 18 ogromnych sztucznych drzew (Supertrees), które wieczorem ożywają, bo odbywa się na nich pokaz świateł przy dźwiękach muzyki (my trafiliśmy na klasyki operowe). Ja jednak wolę prawdziwe drzewa, których na szczęście również tu nie brakuje.

Bardzo nam się podobało to, że w tak wielkim i nowoczesnym mieście, jak Singapur, jest naprawdę zielono. Kiedy zmęczyły nas rozgrzane ulice i nie chcieliśmy się dłużej ukrywać przed słońcem w centrach handlowych (jak to mają w zwyczaju lokalsi), wyruszyliśmy do wpisanego na Listę UNESCO (jako jedyne miejsce w kraju) Ogrodu Botanicznego. Tutaj podobało nam się nawet bardziej, niż w Gardens by the Bay. Wypatrzyliśmy tam nawet kilka wiewiórek oraz warana.

Społeczeństwo Singapuru jest bardzo zróżnicowane, co widać na pierwszy rzut oka. Tworzą je głównie obywatele pochodzenia chińskiego, malezyjskiego i indyjskiego. Dlatego są tutaj trzy bardziej „azjatyckie” dzielnice – China Town, Little India i Kampong Glam (dzielnica arabska).

China Town przywitało nas lampionami i dekoracjami na nadchodzące obchody Chińskiego Nowego Roku. Po zwiedzeniu meczetu Jamae i świątyni hinduskiej Sri Mariamman, udaliśmy się do pięknej świątyni buddyjskiej, żeby zobaczyć ząb Buddy. Widzieliśmy ich już trochę w Kaohsiung, ale nie szkodzi zobaczyć jeszcze raz. Zwłaszcza, że świątynia, w której się on znajduje, ma kilka pięter, a na dachu ogród i największe koło modlitewne na świecie. Na jednym z pięter - w muzeum - zgromadzono wiele relikwii Buddy i co ciekawe – każda część jego ciała ma postać kolorowych kryształków. Oprócz zęba, który ukryty jest w złotym relikwiarzu, ale na zdjęciu można zobaczyć, że wygląda prawie jak zwykły ząb.

Little India – bardzo kolorowa dzielnica indyjska. Tutaj znowu odwiedziliśmy kilka świątyń hinduskich. Muszę jednak przyznać, że nas nie zachwyciły. Tutaj dla odmiany ulice były udekorowane nie w związku z Chińskim Nowym Rokiem, ale w ramach przygotowań na święto Pongal.

I ostatnia – Kampong Glam - dzielnica arabska. To tutaj znajduje się najbardziej hipsterska ulica w Singapurze - Haji Lane z kolorowymi muralami, modnymi knajpkami i sklepem, w którym można kupić porcelanowe słonie w każdym rozmiarze. Centrum religijnym dzielnicy jest wielki Meczet Sułtana. Co ciekawe, żeby do niego wejść, kobiety nie muszą zakrywać głów.

Miłym akcentem naszej kilkudniowej wizyty w Singapurze, było też spotkanie z moją koleżanką z Erazmusa - Jiebin. Aż trudno uwierzyć, że już 10 lat minęło, od kiedy się poznałyśmy! :)

Singapur okazał się doskonałym miejscem, żeby w Azji odpocząć sobie od… Azji ;) Gdyby nie upał, moglibyśmy uznać go za miejsce dla nas idealne. A czy naszym dzieciom też się podobało? O tym będzie w następnym poście :)

Dodaj komentarz