Podróżujemy po Azji z dziećmi

Atrakcje

Singapur oferuje dzieciakom mnóstwo atrakcji. My wybraliśmy kilka, które najbardziej nam odpowiadały. Przede wszystkim - w związku z pogodą - podobało nam się na wodnych placach zabaw. Jeden znaleźliśmy w ogrodach Gardens by the Bay, drugi w Ogrodzie Botanicznym, a trzeci na wyspie Sentosa. Za każdym razem w pobliżu znajdowały się również zwykłe place zabaw, więc dzieciaki, które nie przepadają za zabawą w wodzie, też na pewno znajdą tam coś dla siebie. Z wodnych placów zabaw najbardziej przypadł nam do gustu ten na Sentosie - ogromny, ze statkiem pirackim, zjeżdżalniami itp., a najmniej jego nieco zaniedbany odpowiednik w Ogrodzie Botanicznym.

Sentosa to wyspa-raj dla dzieci. Naszym dziewczynom, oprócz wodnego placu zabaw, bardzo spodobało się na plaży Palawan. Można z niej przejść podwieszanym mostem (który huśta się jak szalony) na wyspę Palawan. Podobno jest to najdalej na południe wysunięty punkt kontynentalnej Azji.

Na Sentosie spotkaliśmy też po raz kolejny symbol Singapuru, czyli morskiego lwa - Merliona, zwanego przez nas rybolwem. Między nim, a plażą, znaleźliśmy też uroczą mozaikową fontannę i poczuliśmy się prawie jak w Parku Güell w Barcelonie.

Po wyspie można poruszać się meleksem albo kolejką szynową. Oba te środki transportu również były dla Lucynki i Dorotki atrakcją.

Całkiem przypadkiem dowiedzieliśmy się o nowootwartej bibliotece w centrum handlowym Harbourfront. Ponieważ Lucynka nadal za niczym tak bardzo nie tęskni, jak za swoimi książkami, wiedzieliśmy, że to jest odpowiednie miejsce dla nas. Przywitał nas tam tłum (nigdy wcześniej nie widziałam tylu ludzi w bibliotece!), zadania do wykonania dla dzieci, klocki do poukładania i oczywiście ciekawe książki. Tak mi się tam spodobało, że nawet pomyślałam, że mogłabym w takiej bibliotece pracować. Niestety Adam szybko sprowadził mnie na ziemię, mówiąc, że tą bibliotekę prowadzą sami wolontariusze...

Naszym córkom bardzo się podobało w Singapurze. Nawet mimo tego, że Lucynce zgubił się tam ukochany Miś, a zakrojona na szeroką skalę akcja poszukiwawcza nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Na domiar złego miś Ciś, czyli ulubieniec Dorotki, stwierdził chyba, że nigdzie bez Misia się nie wybiera i również postanowił zostać w Singapurze.

Informacje praktyczne

Po Singapurze podróżuje się bardzo prosto i przyjemnie. Miasto jest czyste i nowoczesne, chodniki szerokie i równe, a kierowcy przestrzegają zasad ruchu drogowego. Nareszcie mogliśmy poruszać się po mieście bez poczucia zagrożenia, które towarzyszyło nam w Wietnamie.

Mieszkańcy Singapuru są przyjaźnie nastawieni i uprzejmi, ale nie natrętni, co bardzo nam odpowiadało. Wyjątek to oczywiście mieszkańcy China Town... Dużym plusem jest też to, że prawie ze wszystkimi można się dogadać po angielsku.

W komunikacji miejskiej dzieci do 7 lat nie płacą za bilety, ale jeżeli mają więcej niż 90 cm wzrostu, muszą mieć swoją imienną kartę, którą przykładają do czytnika przy wsiadaniu i wysiadaniu z autobusu/metra. Lucynkę bardzo ucieszyło, że ma swoją kartę, bo czuła się bardziej dorosła, a nas cieszyło, że jeszcze nie musi płacić za przejazdy. W metrze i autobusie zawsze oferowano nam miejsca siedzące. W piętrowych autobusach zwykle wybieraliśmy te na górze z przodu, żeby mieć dodatkową atrakcję. Lucynce i Dorotce podobała się też jazda metrem bez kierowcy i patrzyły zafascynowane w ciemny tunel przed nami.

Raz zdarzyło nam się zamówić tutejszy odpowiednik Ubera, który nazywa się Grab. W Polsce zawsze pamiętam, że z dziećmi nie mogę jeździć Uberem, bo nie mają fotelików, ale w Singapurze zapomnieliśmy o tym. Wszystko przez pobyt w Wietnamie, gdzie nikt o takich rzeczach jak foteliki nawet nie myśli. No i przyjechała pani, która bardzo się zdziwiła, że mamy dzieci i przypomniała nam o zasadach cywilizowanego świata. Na szczęście dla nas, pani była skłonna złamać te zasady :)

Ku radości Lucynki i Dorotki, w sklepach z artykułami dla dzieci i drogeriach są dostępne owocki w tubkach - zupełnie takie, jak w Polsce (m. in. firmy Hipp). Nie próbowaliśmy kupować pieluszek, ale myślę, że z tym też nie byłoby problemu. Nie umieliśmy jednak znaleźć nigdzie jednorazowych pieluszek do pływania, więc ostatecznie kupiliśmy wielorazową - to nawet lepiej. W ogóle zdziwiło mnie, że pieluszki wielorazowe (nie tylko do pływania) są tutaj dostępne w sklepach z artykułami dziecięcymi.

W niektórych lokalach, w których byliśmy (tych droższych), dostępne były krzesełka dla dzieci, sztućce i talerze, a w wielu toaletach publicznych - przewijaki. Pokoje do karmienia też się zdarzają, ale nikomu chyba nie przeszkadza też karmienie w miejscach publicznych (no może z wyjątkiem mieszkańców dzielnicy arabskiej ;)).

W Gardens by the Bay i na lotnisku wypożyczyliśmy wózek dla Dorotki. Niestety nie mieliśmy okazji być na sławnych placach zabaw na lotnisku Changi, bo okazało się, że są one na terminalach 1, 2 i 3, a my lecieliśmy z terminala 4. Musimy to nadrobić następnym razem!

Dodaj komentarz