Podróżujemy po Azji z dziećmi

Na wyspie Czedżu (Jeju) leży wulkan Hallasan, czyli najwyższy szczyt Korei Południowej. Można się na niego wspiąć (zapewne po tysiącach schodów, bo tutejsze górskie szlaki to głównie schody) i zajmuje to 4,5 godziny w jedną stronę. Nie planujemy zatem ataku szczytowego. Nawet, gdybyśmy my mieli ochotę na dziewięciogodzinny marsz, to nie wyobrażam sobie naszych córek spędzających tyle czasu w nosidłach. Groziłaby nam wielka awantura.

Wybieramy więc krótszy szlak z widokami na Hallasan. Tutaj czas jest krótszy - 2,5 godziny w górę i 3 godziny w dół. W sam raz dla nas.

Przy wejściu na szlak jest budka, w której siedzi pracownik Parku Narodowego. Podchodzę, żeby sprawdzić, czy trzeba kupić bilet wstępu (nie trzeba). Za to Pan w Budce pyta, czy mamy zamiar iść szlakiem. Mówię, że tak, na co on wybucha śmiechem. Trochę zbita z tropu pytam, o co chodzi. „Ale jesteście z dziećmi” - odpowiada Pan z Budki. No rzeczywiście, zapomniałam, że mam Dorotkę w nosidle, a Lucynka stoi obok ;) „A szlak jest trudny. Idzie się po górach” - dodaje i nadal się śmieje. Nieświadoma tego, że Pan z Budki ma władzę nie wpuścić nas na szlak (a ma), odpowiadam coś niezbyt miło i idziemy.

W czasie naszej wędrówki jeszcze kilka osób zaczepia nas mówiąc, że szlak jest trudny. Wzbudzamy wielką sensację, idąc z dziewczynkami w nosidłach po drewnianym mostku i schodach. Tak w większości wygląda tutaj szlak. Czasem tylko, bardzo rzadko, idzie się po kamieniach. Może to ze względu na węże, które podobno tutaj mieszkają, a może dla ochrony roślinności. W każdym razie maszeruje się całkiem przyjemnie. „Trudny szlak” to zresztą bardzo subiektywne pojęcie, co widać nawet po oznaczeniach na mapie. Szlaki oznaczone na zielono powinny być najłatwiejsze, na żółto – średnio trudne, a na czerwono – trudne. My mamy jednak inne odczucia, niż autor mapy.

Idziemy w górę, podziwiając piękny jesienny las i po drodze spotykamy sarenkę. Ludzie krzyczą: „Doro! Doro!”. To będzie jedno z niewielu koreańskich słów, którego nauczyliśmy się w ciągu spędzonego tutaj miesiąca.

Po jakimś czasie czytamy na tabliczce legendę: „W górach żyła kobieta i miała 500 synów. Pewnego dnia gotowała dla nich zupę i wpadła do garnka, a nieświadomi tego synowie, jedli tą zupę i mamę. Kiedy najmłodszy syn wrócił do domu i dowiedział się, co zaszło, stwierdził, że nie chce mieszkać z braćmi. Popłynął na wyspę i tam zamienił się w skałę. Po jakimś czasie wszyscy bracia również zamienili się w skały, które teraz składają się na górę Halla”. „Aha, to dlatego nie wolno tutaj gotować” - podsumowuje Lucynka, patrząc na tablicę przedstawiającą zakazy i nakazy, obowiązujące w parku. I wszystko jasne!

Widoki są piękne aż do wysokości 1500 m, kiedy wchodzimy w chmurę. Ciężko idzie się po schodach w zimnym wietrze, ale dajemy radę. Za jakiś czas czeka nas nagroda – piękne widoki, czyste niebo i makaron z sosem, który sobie tutaj wnieśliśmy. Niestety, na skrzyżowaniu szlaków nie ma schroniska, a po takiej wspinaczce chętnie byśmy zjedli jakieś pierogi z jagodami jak w polskich górach ;)

W dół musimy się pospieszyć, bo chcemy zdążyć na ostatni autobus. Podziwiamy wspaniałe widoki, spotykamy głodne kruki, które chcą zjeść nasze banany, a na koniec wszyscy zgadzamy się, że to najpiękniejsze miejsce, jakie widzieliśmy w Korei.

Dodaj komentarz