Lampang
Lampang to zaskakująco przyjemne miasto. Szczególnie, jeśli dotrze się tam w niedzielę i od razu trafi się na walking street Kad Kong Ta, czyli ulicę zamkniętą dla ruchu, która zamienia się w wielki nocny targ. Można tu wtedy znaleźć takie perełki, jak sushi po 50 gr za kawałek, szaszłyki ze smażonych jajek i bubble tea. Kiedy spojrzy się trochę wyżej, nad straganami zauważy się piękne drewniane budynki, które stanowią mieszankę architektury birmańskiej i tajskiej.
Nasze wprawne oko wypatrzyło też piękny kolorowy mural z kogutem. W kolejnych dniach znaleźliśmy różnych murali więcej. Niektóre były naprawdę okropne i sprawiały wrażenie, jakby były zrobione na siłę. Inne były bardzo ciekawe i przypominały te, które nas zachwyciły w George Town.
Wspomniany wcześniej kogut jest symbolem miasta. To za sprawą misek z wizerunkiem tego właśnie ptaka, które są słynne na całą Tajlandię, a pochodzą z Lampang. Fabryka Dhanabadee, założona przez imigrantów z Chin w latach 50. XX wieku, działa do dnia dzisiejszego i od kilku lat można ją zwiedzać. W czasie zwiedzania, widzieliśmy cały proces powstawania takiej miski oraz innych ceramicznych przedmiotów. Co ciekawe cala produkcja odbywa się bez użycia maszyn. A malowaniem kogutów na miskach zajmują się dwie osoby - w tym właścicielka fabryki.
Po odwiedzeniu fabryki, udaliśmy się do tamtejszej kawiarni, gdzie Lucynka i Dorotka własnoręcznie pomalowały ceramiczne słoniki.
W Lampang znajduje się też oczywiście kilka znanych świątyń. W jednej z nich - Wat Koh Walukaram - zobaczyliśmy wielki odcisk stopy Buddy, który najwyraźniej był olbrzymem.
Miasto słynie z jeszcze jednej rzeczy - z dorożek. Mieliśmy jednak spore wątpliwości co do tego, czy konie powinny ciągnąć dorożki z turystami w prawie czterdziestostopniowym upale, więc zrezygnowaliśmy z tej przyjemności.
Warto było trochę zboczyć z utartego turystycznego szlaku i odwiedzić urokliwe Lampang :)