Witamy w Tajlandii - rajskie Koh Lipe
W Langkawi wsiedliśmy na prom, pomachaliśmy Malezji na do widzenia i popłynęliśmy do Tajlandii. Koh Lipe - jedna z wysp należących do Parku Narodowego Tarutao - zachwyciła nas, zanim jeszcze na niej wysiedliśmy. Powitała nas piękna plaża z białym piaskiem i przezroczysta turkusowa woda. Po kontroli paszportowej na plaży, udaliśmy się wyboistą drogą tuk-tukiem do naszego hotelu. Już wiedzieliśmy, że będzie tu zupełnie inaczej, niż na Langkawi.
Na Koh Lipe spędziliśmy cztery dni, podczas których głównie odpoczywaliśmy na plaży. Oprócz standardowych plażowych atrakcji, czyli zabaw w piasku, zbierania muszelek i pływania, próbowaliśmy też nurkować z maską i rurką, wypatrując kolorowych rybek i oglądając koralowce. Na szczęście udało nam się uniknąć bliskiego spotkania z jeżowcami. Nie wszyscy plażowicze mieli tyle szczęścia.
Wybraliśmy się też na kajaki, Lucynka uczyła się grać w badmintona, a Dorotka jeździć na hulajnodze. Korzystając z tego, że jesteśmy w Tajlandii, Adam zaliczył masaż tajski, a Lucynka masaż nóg :) Podziwialiśmy piękne wschody i zachody słońca.
Wyspa Koh Lipe jest malutka, więc wszędzie można dojść pieszo. Centrum wydarzeń to tzw. Walking Street, czyli ulica z knajpkami i sklepami dla turystów, która w godzinach wieczornych zamienia się w deptak i imprezownię. Mieszkaliśmy niedaleko niej, ale na szczęście byliśmy na tyle oddaleni, że całkiem cicho słychać było u nas w pokoju grane na żywo imprezowe hity (codziennie te same, powtarzane po kilka razy).
Na Koh Lipe najpiękniejsze oczywiście jest wybrzeże, a im dalej w głąb lądu, tym robi się mniej ciekawie. Jest tutaj plaża wschodu słońca (Sunrise Beach), plaża z kontrolą paszportową (Pattaya Beach) i nasza ulubiona - plaża zachodu słońca (Sunset Beach), na której spędziliśmy najwięcej czasu. Według mnie to miejsce było idealne – spokojna plaża, bez tłoku, bez (albo prawie bez) łódek, za to z piękną rafą koralową, płytka woda, a do tego świetna plażowa restauracja Benny’s on the Beach (jedyne w pełni wegańskie miejsce na wyspie), z której można pożyczyć zabawki do piasku, koła do pływania dla dzieciaków, sprzęt do nurkowania, do badmintona itd. Polecam!
Jedyny problem, jaki mieliśmy na Koh Lipe to brak wody pitnej w kranie. Niestety tutejsza kranówka nie nadaje się do picia nawet po przegotowaniu. Teoretycznie w hotelach można dostać wodę pitną do swojej butelki, ale w naszym akurat nie było takiej możliwości. Ratowała nas świeża woda z kokosa (to akurat mi nie przeszkadza ;)) i niestety woda butelkowana. I choć wyspa sprawia wrażenie czystej, to jednak śmieciowy problem można tutaj zauważyć. Co tydzień w poniedziałek organizowane jest wielkie sprzątanie plaż, codziennie rano pracownicy nadmorskich hoteli zbierają z nich śmieci, do tego widzieliśmy wielu turystów, którzy też zbierali, a śmieci nadal są. Najwięcej tam, gdzie mieszkają lokalsi – im to widocznie nie przeszkadza.
W każdym razie Koh Lipe bardzo nam się podobało – to prawie rajska wyspa :) Odpływaliśmy z niej z żalem i z nadzieją, że kiedyś jeszcze na jakąś tajską wyspę się wybierzemy. Z Koh Lipe wypłynęliśmy wodolotem do portu Pakbara (podróż nie należała do najprzyjemniejszych), potem pojechaliśmy autobusem do Hat Yai na jedną noc, a później polecieliśmy samolotem do Chiang Rai.