Kioto - świątynie, gejsze i szoguni
Kioto przez ponad 1000 lat było stolicą Japonii i jest miastem z największą liczbą zabytków. Na terenie miasta znajduje się ok. 2000 świątyń, wiele muzeów, zamki i pałace. Z tego wszystkiego 17 obiektów wpisano na Listę UNESCO. My od początku wiedzieliśmy, że nie zobaczymy nawet połowy z tych najważniejszych miejsc. Dlatego wybraliśmy po prostu te, które wydawały nam się najciekawsze i te, do których mieliśmy blisko :)
A ponieważ w Kioto świątynie są co krok, to najbliżej mieliśmy właśnie do tego typu zabytków. Mieszkaliśmy właściwie kilka kroków od buddyjskiej świątyni Nishi Honganji, więc to ją najpierw poszliśmy zobaczyć. Dziewczyny były zachwycone ilością drewnianej podłogi, na której pięknie dudniły ich bose stopy podczas dzikich biegów :) Tuż obok Nishi Honganji znajduje się mniejsza świątynia Koshoji, która akurat była zamknięta dla zwiedzających.
Całkiem blisko mieliśmy również do świątyni Toji. Jej najbardziej znaną częścią i jednym z symboli miasta, widocznym z jego wielu punktów, jest pięciokondygnacyjna pagoda. Budynek ten ma 57 metrów wysokości i jest najwyższą pagodą w Japonii.
Jednak to nie opisane powyżej zabytki były dla nas najciekawsze. Dużo bardziej podobała nam się świątynia Fushimi Inari, znana z ciągnących się w nieskończoność tuneli utworzonych z czerwonych bram torii. Spacer takim tunelem jest nietypowym przeżyciem. A im dalej odchodzi się od głównej świątyni, tym bramy robią się bardziej zniszczone i wyblakłe. Z drugiej strony im dalej, tym mniej turystów, więc poszliśmy daleko :) Oprócz charakterystycznych czerwonych bram torii, można w tej świątyni spotkać również dużo kamiennych lisów ubranych w czerwone pelerynki. Lisy, zwane zenko, są uważane za wysłanników Inari - boga ryżu, urodzaju i biznesu. A jeśli jest się tak spostrzegawczym, jak Lucynka, to można również wypatrzyć w leśnym bajorku prawdziwego żółwia! :)
Z Fushimi Inari wybraliśmy się do kolejnej świątyni - tym razem buddyjskiej - Tofukuji. Słynie ona z pięknych ogrodów, które podobno najlepiej wyglądają jesienią. Rzeczywiście, kolorowe liście w tutejszym ogrodzie prezentują się bardzo malowniczo. Dorotkę jednak najbardziej interesował charakterystyczny dla świątyń buddyzmu zen kamienny las, czyli część ogrodu wysypana małymi kamyczkami, na której utworzono zielone wyspy z mchu i ustawiono wielkie głazy. Niestety, kamyczki są bardzo ładnie zgrabione i absolutnie nie można się nimi bawić...
Na zabawy kamyczkami wybraliśmy się więc do Parku Cesarskiego Gyoen. To tutaj znajduje się pałac, w którym do roku 1868 mieszkała rodzina cesarska. Niestety pałac akurat był zamknięty, jednak bardzo miło wspominamy sam spacer i piknik wśród pięknych starych drzew i nad malowniczymi stawami.
Udało nam się natomiast zwiedzić Zamek Nijo. Zamek ten został wybudowany w 1603 roku jako rezydencja szoguna Tokugawy Ieyasu. Rozbudowywany w późniejszym czasie, służył kolejnym szogunom aż do 1867 roku. Dzisiaj można zwiedzać jego wnętrza z pomalowanymi na złoto ścianami, ozdobionymi wizerunkami żurawi, tygrysów, kwitnącymi wiśniami itp.
Oprócz szogunów odwiedziliśmy również gejsze. Spacerując wieczorem po starej dzielnicy Gion, czuliśmy się jak na planie filmu "Wyznania gejszy" :) Przyglądaliśmy się mijanym kobietom w kimonach i wypatrywaliśmy prawdziwych gejsz. Podobno w Kioto jest ich ok. 500 i w ostatnich latach ich liczba rośnie. Pracują w herbaciarniach i umilają czas klientom miłą rozmową, prowadzą zabawy albo tańczą i grają na tradycyjnych instrumentach. Niestety, nie udało nam się zauważyć żadnej z nich - podobno przemykają szybko przez uliczki, żeby uniknąć spotkania z turystami. Ale to nic - i tak bardzo miło nam się oglądało stare drewniane domki w delikatnym świetle ulicznych latarni.
Równie klimatycznym miejscem okazała się wąska uliczka Pontocho oraz deptak między rzeką Kamogawa a kanałem. Wieczorem można z niego zajrzeć przez okno do tutejszych restauracji i herbaciarni, aby obserwować ceremonię parzenia herbaty i podglądać obsługę oraz gości wystrojonych w kimona. A jeśli ktoś nie lubi podglądać, to zawsze może popatrzeć na brodzące w kanale żurawie ;)
Z całego Kioto najbardziej podobała nam się dzielnica Arashiyama. Dojechaliśmy do niej tramwajem, co jest jak na Japonię dosyć nietypowe. Głównym celem naszej podróży był piękny las bambusowy. Lucynka bardzo chciała nakarmić nasza nową towarzyszkę podróży - pluszową pandę - jej przysmakiem :) Nie moglibyśmy również spędzić dnia w Kioto bez zwiedzenia kolejnej świątyni. Tym razem trafiliśmy do Tenryū-ji, której wspaniały ogród i staw okazały się zupełnie nieprzyjazne dla zwiedzających z dziećmi - na każdym kroku okazywało się, że czegoś nie wolno. Dobrze, że wolno było siedzieć na ławce na wzgórzu z widokiem i rysować :)
Kolejnym punktem wycieczki było poszukiwanie makaków w miejskim parku. Podobno czasem przychodzą tam ze swojego ulubionego miejsca, jakim jest Park Małp. Niestety, tym razem ich nie spotkaliśmy, choć nawet próbowaliśmy zwabić je, jedząc banany... Ale pewnie jeszcze w czasie naszej podróży to się uda :) Do Parku Małp nie dotarliśmy, bo dziewczynki zdecydowały, że wolą odpocząć i powrzucać kamyczki do rzeki :)
Podobno turyści odwiedzający Japonię dzielą się na tych, którym bardziej podoba się Tokio i tych, którzy wolą Kioto. My zdecydowanie jesteśmy w pierwszej grupie. Tokio, choć miejscami zbyt zatłoczone i przytłaczające ilością bodźców, było według nas dużo bardziej zróżnicowane i interesujące. Choć oczywiście trzeba przyznać, że Kioto również ma swój urok :)