Kambodża
Tajlandia miała być ostatnim krajem w czasie naszej podróży, ale ostatecznie zmieniliśmy plany. Świadomość, że jesteśmy już tak blisko Angkor Wat nie dawała nam spokoju. Nie mieliśmy wyjścia - musieliśmy się wybrać do Kambodży.
W Kambodży spędziliśmy 5 dni. Żeby każdy był zadowolony, podzieliliśmy ten czas między zwiedzanie świątyń i pobyt w Siem Reap.
Kompleks zabytków Angkor obejmuje teren ponad 400 km² i znajduje się tu wiele kamiennych budowli z czasów Imperium Khmerskiego, a także tereny leśne i zbiorniki wodne. Jest on uważany za największe miasto na świecie w okresie sprzed rewolucji przemysłowej. Szacuje się, że zamieszkiwało go około miliona mieszkańców.
Tak duży teren mogliśmy zwiedzić tylko jeżdżąc tuk tukiem, choć są też śmiałkowie, którzy jeżdżą w tym upale na rowerach... Zdecydowanym plusem tuk tuka był przewiew oraz zadowolenie Lucynki i Dorotki, które uwielbiają ten środek transportu.
Pierwszym punktem naszej wycieczki był oczywiście Angkor Wat, czyli największa i najważniejsza świątynia w całym kompleksie. Świątynia jest naprawdę wielka i ciekawa. Szczególnie przypadła nam do gustu płaskorzeźba przedstawiająca "Ocean mleka", ale dla Lucynki rozczarowaniem była biblioteka, w której nie ma ani jednej książki. Mimo, że nie zostaliśmy wpuszczeni na trzecie - najświętsze - piętro (dlatego, że byliśmy z dziećmi, a prowadzą na nie strome schody), zwiedzanie i tak zajęło nam 3 godziny. Nagrodą był kokos z widokiem na świątynię i już musieliśmy uciekać, bo tego dnia czekała nas jeszcze wizyta w kolejnych czterech świątyniach, a następnego - w pięciu.
Świątynie Angkoru są - jak to się mówi w Azji - same same but different, czyli niby wszystkie takie same, ale jednak inne :) Zwiedziliśmy ich dziesięć i gdzieś tak przy ósmej mieliśmy już dość - właśnie dlatego, że są do siebie bardzo podobne. Z drugiej strony - każda ma w sobie coś innego. Jedna ma wyrzeźbione wielkie twarze (Bayon), inna - drzewa wyrastające z murów (Ta Prohm), jeszcze inna leży na wyspie na środku jeziora (Neak Pean)...
...Kolejna ma strome schody - zupełnie, jak te, na które nie pozwolono nam wejść w Angkor Wat (a w Ta Keo okazało się, że Lucynka ma wielką frajdę z tej wspinaczki i radzi sobie świetnie)... Na zachód słońca wybraliśmy się do Pre Rup, ale nie byliśmy zachwyceni.
A trzeciego dnia wstaliśmy o 4:30, żeby zobaczyć wschód słońca w Angkor Wat. Pojechaliśmy tuk tukiem i trochę nas zdziwiło, że na drodze prowadzącej z Siem Reap do świątyni przed świtem jest ruch jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu. Na miejscu razem z tłumem czekaliśmy na słońce, które wprawdzie wzeszło, ale... za chmurami. Ale i tak było warto przyjechać :)
Resztę czasu spędziliśmy w Siem Reap - głównie w okolicach turystycznej Pub Street oraz w hotelowym basenie. Zajrzeliśmy też do warsztatów Artisans D'Angkor, żeby zobaczyć, jak powstają rzeźby, obrazy, szale, kosmetyki i tym podobne rzeczy, które można sobie później kupić na pamiątkę. Są one wykonywane przez młodych ludzi z okolicznych wsi w ramach projektu, który ma zapewnić lokalnej ludności uczciwą pracę w rodzinnych stronach. My oczywiście całym sercem ten projekt popieramy, bo niestety ludzie żyją tutaj w bardzo złych warunkach. Dzieci bawiące się wśród śmieci albo biegające za turystami z pamiątkami za "one dollar" to tutaj niestety bardzo częsty i bardzo smutny widok.
Pięć dni w Kambodży minęło nam bardzo szybko i trochę żałowaliśmy, że nie możemy jechać nocnym autobusem na tamtejsze plaże, które podobno są piękne. Czekał na nas jeszcze tylko ostatni przystanek naszej podróży - Bangkok. Ale o tym będzie następnym razem :)