Wyspa mandarynek
Po intensywnym zwiedzaniu Półwyspu Koreańskiego przyszedł czas na odpoczynek. Wybraliśmy w tym celu wyspę Czedżu (Jeju) - zupełnie jak typowi Koreańczycy. Od razu, kiedy wyszliśmy z lotniska po godzinnym locie z Busanu, poczuliśmy wakacyjny klimat. Palmy to zawsze dobry znak :) Z okien autobusu, który wiózł nas do Seogwipo, podziwialiśmy piękne widoki i mnóstwo drzewek mandarynkowych. Później okazało się, że to właśnie mandarynki będą podstawą naszej diety podczas pobytu na wyspie ;)
W hostelu, który okazał się bardziej hotelem, dostaliśmy pokój na piątym piętrze, które w Polsce nazywałoby się piętrem trzecim (tutaj parter liczy się już jako pierwsze piętro, a dodatkowo w naszym hostelu nie ma piętra czwartego - wygląda na to, że właściciel jest przesądny).
Miasto Seogwipo okazało się całkiem przyjemne. Mieszkamy blisko parku z placem zabaw i specjalnymi ścieżkami do chodzenia boso. Są tu też piękne wodospady, ale na plażę wybieramy się nieco dalej - do Jungmun Saekdal.
Czedżu to również wyspa tysiąca muzeów. Podobno ma to związek z jakąś ulgą podatkową. Jest tu Muzeum Czekolady, Wyspa Hello Kitty, Muzeum Pluszowych Misiów, Kraina Mitów i Legend oraz wiele, wiele innych. My tym razem wybraliśmy coś typowo azjatyckiego - Muzeum Herbaty O'sulloc, które okazało się malutkim dodatkiem do sklepu i kawiarni. Wystawa obejmowała tylko filiżanki i pudełka po herbacie z różnych krajów oraz tablicę informującą o tym, że na wyspie Czedżu jest najlepsza gleba do uprawiania herbaty. Same krzaczki można było zobaczyć na zewnątrz.
Wizytę w muzeum zakończyliśmy oczywiście w kawiarni, zajadając przysmaki w pięknym zielonym kolorze, a później z Lucynką poszłyśmy zrobić swoje mydło w pobliskim Innisfree Jeju House, czyli sklepie z koreańskimi kosmetykami. Żeby zrobić swoje mydło, trzeba kupić zestaw startowy (do wyboru w trzech rodzajach - zielona herbata, mandarynka lub wulkaniczny) i robić wszystko według instrukcji na tablecie. Miałyśmy z Lucynką dużo frajdy - najwięcej z ozdabiania gotowych mydełek stempelkami.
Na Czedżu aż roi się od rzeźb zwanych Dol Hareubang (co oznacza Kamienny Dziadek). Są one wyrzeźbione ze skał wulkanicznych, a ich pochodzenie przypisywane jest szamańskim tradycjom wyspy.
Na koniec pobytu w Korei zostawiliśmy sobie jedną z największych atrakcji wyspy - stożek wulkaniczny Seongsan Ilchulbong, który powstał w wyniku erupcji wulkanu 5000 lat temu.
Jednak najpiękniejszym miejscem, jakie widzieliśmy w Korei, był zdecydowanie Park Narodowy Hallasan, o którym opowiem Wam już w kolejnym wpisie :)