Tłoczny Busan
Rano Sokcho pożegnało nas deszczem, a wieczorem deszczem powitał nas Busan. Pierwsze wrażenie było słabe - ciemno, mokro, ulica bez chodnika, pełno samochodów. Następnego dnia, kiedy już się wypadało i wywiało, ruszyliśmy na zwiedzanie. Dotarliśmy na plażę Gwangalli. Przyznałam jej tytuł najbrudniejszej plaży, na jakiej byłam. Pewnie to przez te wichury - fale wyrzuciły na brzeg to, co było w morzu - plastikowe klapki, kawałki krzesła, a nawet rury... Widok z plaży na oświetlone wieżowce i Most Gwangandaegyo, zwany również Mostem Diamentowym, był jednak piękny.
Busan zajmuje drugie miejsce na liście największych miast Korei Południowej i ma na swoim koncie dużo różnych "naj", m. in. znajdują się tu największa plaża oraz największy port w kraju. Odbywa się tu również największy festiwal filmowy w Azji - Busan International Film Festival. Akurat tak się złożyło, że zaplanowaliśmy nasz pobyt na czas festiwalu, przez co wszędzie było jeszcze więcej ludzi niż zwykle. Z powodu tłoku i hałasu centrum miasta zupełnie nie przypadło nam do gustu.
Jedną z największych atrakcji miasta jest wzgórze Yongdusan z Busan Tower, czyli wieżą widokową. Na wzgórzu według mapy jest też park, który okazuje się jednak parkingiem dla autokarów. A China Town to tak naprawdę Russia Town ze sklepami i restauracjami o swojskich nazwach "Natasza", "Julia" i "Katiusza" ;)
I kiedy już wydaje się, że nie polubimy się z Busanem wcale, przychodzi kolej na trzy największe atrakcje - świątynię Beomeosa, kolorową wioskę Gamcheon oraz plażę Haeundae.
Świątynia Beomeosa to najważniejsza buddyjska świątynia w mieście. Leży nieco na uboczu i jest tu bardzo spokojnie. Kolorowe lampiony i jesienne liście tworzą piękne tło dla zabytkowych budynków. My jednak zgodnie stwierdzamy, że bardziej podobała nam się świątynia Naksansa. Mamy jeszcze plan, żeby dojść do Fortecy Geumjung. Szlak tym razem nie jest tak dobrze oznaczony, jak w Parku Narodowym Seoraksan. Są tabliczki z koreańskimi znaczkami, które średnio nam coś mówią. Ale idziemy przez piękny las bambusowy. Po jakimś czasie dochodzimy do Pustelni Wonhyoam. Podziwiamy widok, ale kiedy chcemy ruszyć dalej, nie mamy pojęcia, którędy. Jesteśmy już trochę zmęczeni przedzieraniem się przez zarośla, więc pytamy o radę mnicha, który trochę mówi po angielsku i ostatecznie wracamy do świątyni Beomeosa tą samą drogą, którą szliśmy wcześniej.
Kolorowa wioska Gamcheon pełna małych kolorowych domków zbudowanych na zboczu wzgórza to całkiem przyjemne miejsce ze wszystkim, co lubią turyści. Są tu wąskie uliczki, murale, sklepy z pamiątkami, kawiarnie oraz ładne widoki na miasto i ocean. Można sobie zrobić fotkę z Małym Księciem i Lisem, jeśli się ma ochotę czekać na to w długiej kolejce. My nie mamy ochoty. Wolimy napić się green tea latte na jednym z tarasów z widokiem.
Plaża Haeundae to największa i najpopularniejsza plaża w Korei Południowej. Woda w oceanie jest zaskakująco ciepła, więc moczymy nogi - nawet Lucynka, która zwykle nie chce wchodzić do wody. Potem budujemy zamki z piasku, urządzamy błotną kuchnię i dopiero kiedy dziewczyny są całe mokre, zarządzamy ewakuację. Tak, to tutaj najbardziej nam się podoba!
Mamy wrażenie, że jak na tak duże miasto, mało jest tu atrakcji dla dzieci. W deszczowy dzień wybieramy się do kawiarni Pink Elephant - bardzo czystej i miłej (oprócz dekoracji na Halloween, które Lucynce strasznie się nie podobają) z dużą ilością zabawek i książeczek (po koreańsku). Nigdzie jednak nie widzimy placu zabaw, a Google podpowiada, że w oddalonym o 70 kilometrów mieście Ulsan jest największy park miejski w kraju. Mamy więc świetny plan na wycieczkę. Pół dnia spędzone na zjeżdżalniach i trampolinach to jest to, czego wszyscy potrzebowaliśmy!