Beitou
Na koniec naszej podróży po Tajwanie została jeszcze stolica - Tajpej. O tym, co tam robiliśmy, będzie w następnym wpisie, a dzisiaj o gorących źródłach w dzielnicy Beitou. Wybraliśmy się tam, bo pogoda pokrzyżowała nam różne inne plany, a wiadomo, że w czasie deszczu dobrze jest się wymoczyć w ciepłej wodzie ;)
Do Beitou z centrum Tajpej dojechaliśmy autobusem miejskim. Mijając kratki ściekowe, z których unosi się para, doszliśmy z przystanku do publicznych gorących źródeł (Millennium Hot Springs – Public Bath House). Bilety należało zakupić w automacie przed wejściem, ale my oczywiście musieliśmy dopytać, ile i jakie bilety mamy kupić (2 dla dorosłych, 1 dla dziecka, Dorotka może wejść za darmo). W automacie można płacić tylko banknotami 100-dolarowymi, więc poszłam znowu do pani z obsługi, żeby rozmienić kasę. Po czym kupiliśmy bilet, podeszliśmy do tej samej pani po raz trzeci i wtedy przypomniało jej się, że musi skontrolować, czy mamy odpowiednie stroje kąpielowe. No i okazało się, że Adam nie może wejść, bo ma kieszenie w kąpielówkach. To nic, że mieliśmy już bilety, pani oddała nam pieniądze i do widzenia. No chyba, że kupimy u niej kąpielówki.
Wycofaliśmy się i poszliśmy do Muzeum Ciepłych Źródeł, w którym nie ma nic ciekawego, ale siedząc na tamtejszych matach, uznaliśmy, że przyjechaliśmy specjalnie, żeby się wygrzać w ciepłej wodzie i nie możemy tak łatwo zrezygnować. Poszliśmy więc z powrotem do pani z obsługi, która bardzo chętnie sprzedała Adamowi kąpielówki, po czym poinformowała nas, że właśnie za chwilę zamykają.
Zamykali na szczęście tylko na 2 godziny, więc poszliśmy coś zjeść, a potem znowu kupiliśmy bilety i uff... W końcu udało nam się wejść. Dołączyliśmy do tłumu ludzi moczących się w różnych basenach - z zimną, ciepłą i gorącą wodą. Trochę nie pasowaliśmy do tego towarzystwa, szczególnie Lucynka i Dorotka, które chciały pływać w swoich dmuchanych kołach ;) A tubylcy tylko siedzieli przy brzegu z ręcznikami na głowach, pijąc herbatę z termosów i się relaksując. Po wymoczeniu dokonywali też różnych czynności higienicznych, jak obcinanie paznokci i czyszczenie uszu. Ogólnie traktowali te ciepłe źródła bardziej jak łaźnię publiczną, a nie basen. My też się trochę wymoczyliśmy, ale dosyć szybko uciekliśmy, bo jednak nie do końca pasowała nam temperatura wody, ciekawskie spojrzenia i gryzące nas owady. Mimo to uważamy, że to było bardzo ciekawe doświadczenie, którego jednak nie zamierzamy powtarzać :)
To były drugie ciepłe źródła, jakie odwiedziliśmy w czasie pobytu na Tajwanie - pierwsze w Jiaoxi w Art Spa Hotel były zupełnie inne, bardziej basenowe - ze zjeżdżalniami dla dzieciaków, sauną i innymi atrakcjami.
W Beitou uciekliśmy jeszcze do znajdującej się w parku biblioteki publicznej. Znaleźliśmy tam dział dla dzieci z półką książek w językach europejskich. Był nawet jeden polski akcent - książka Grzegorza Kasdepke (w wersji angielskiej). Na koniec jak zwykle mieliśmy problem, żeby wyciągnąć Lucynkę z biblioteki.