Five nights in Bangkok
Ten moment zbliżał się nieuchronnie - dotarliśmy do ostatniego przystanku naszej półrocznej podróży, czyli do Bangkoku. Pierwsze wrażenie było dosyć zaskakujące - z lotniska Don Muang do miasta wiózł nas policjant, który dorabia sobie jeżdżąc taksówką :)
Zatrzymaliśmy się w hotelu niedaleko najpopularniejszej w Bangkoku turystycznej ulicy Khao San. Podobno niektórzy turyści się stamtąd nie ruszają, bo jest tu wszystko, czego potrzebują - imprezy, pamiątki, masaże, kokosy, pad thaie, a nawet grillowane mięso z krokodyla i skorpiony na patyku. My, chociaż męczył nas upał, a myślami coraz bardziej byliśmy już w Polsce, postanowiliśmy ruszyć również na podbój innych części Bangkoku.
Jednym z najważniejszych zabytków miasta jest Wielki Pałac Królewski. Jeśli chce się uniknąć tłumów i zrobić chociaż kilka zdjęć bez innych turystów, to najlepiej przyjść i ustawić się w kolejce do wejścia jeszcze przed otwarciem Pałacu. Trzeba też pamiętać o właściwym stroju - konieczne są zakryte ramiona, mężczyźni muszą mieć długie spodnie, a kobiety spodnie lub długą spódnicę. Według oficjalnych zasad konieczne są jeszcze długie rękawy i skarpetki do sandałów, ale od nas tego nie wymagano.
Wielki Pałac Królewski był oficjalną rezydencją królów w latach 1782-1946. Obecnie odbywają się tu tylko ważne uroczystości państwowe. Na terenie pałacu zobaczyć można oryginalną rzeźbę Szmaragdowego Buddy, przywiezionego do Bangkoku z Chiang Rai. Obecnie znajduje się on w tutejszej świątyni Wat Phra Kaeo.
Lucynka i Dorotka były bardzo zainteresowane historią przedstawioną na malowidłach na ścianach pałacu. Była to kolejna wersja ilustracji do Ramajany - eposu o siódmym wcieleniu boga Wisznu - Ramie oraz jego żonie Sicie. Dziewczynki chciały, żeby opowiedzieć im tę historię, a my niestety jej nie znamy, więc mieliśmy trudne zadanie.
Następnym razem pójdzie nam już lepiej, a to za sprawą wizyty w Teatrze Królewskim Sala Chalermkrung, gdzie obejrzeliśmy krótki spektakl przedstawiający tę samą historię. Lucynka patrzyła na tańczących aktorów jak zaczarowana, a po skończonym spektaklu nie chciała wyjść z sali - tak jej się spodobało. Jednak na zrobienie sobie zdjęcia z aktorami zdecydował się z naszej drużyny tylko Adam :) Co ciekawe, transport i wstęp na spektakl jest darmowy dla posiadaczy biletu do Pałacu.
Na terenie Wielkiego Pałacu Królewskiego znajdują się też Muzeum Buddy i Muzeum Tekstyliów, które jakoś nas nie zachwyciły. Nawet sukienki królowej, które można tam było zobaczyć, rozczarowały Lucynkę, bo nie były podobne do strojów disneyowskich księżniczek.
Niedaleko Pałacu jest też przepiękna, bogato zdobiona świątynia Wat Pho z 50-metrowym Posągiem Leżącego Buddy, którego można obejść dookoła.
Przeciwieństwem dużego kompleksu świątynnego Wat Pho jest malutka świątynia Erawan, znajdująca się w samym centrum Bangkoku. Właściwie okazało się, że to jakby kapliczka z posągiem czterogłowego hinduskiego boga Than Tao Mahaprom (czyli tajskiej wersji Brahmy). Podczas naszej wizyty było tam akurat dosyć tłoczno, ale przez chwilę popatrzyliśmy na tradycyjne ceremonialne tańce i posłuchaliśmy wyśpiewywanych przez tancerki modlitw.
Słyszeliśmy, że najlepszym miejscem dla dzieci w Bangkoku jest Muzeum Siam, więc oczywiście nie mogliśmy go pominąć. Muzeum chwali się swoim nowoczesnym i nietypowym sposobem pokazywania eksponatów - wiele z nich znajduje się w różnych szufladach, pudełkach, które mają zachęcać przede wszystkim najmłodszych do odkrywania różnych aspektów tajskiej kultury. Nam najbardziej podobała się część wystawy poświęcona tajskiej szkole, gdzie mogliśmy poczuć się jak uczniowie, a także część o tajskim jedzeniu (to chyba nikogo nie zaskakuje ;)).
Zajrzeliśmy jeszcze do Muzeum Nauki NSM Science Square, które znajduje się w centrum handlowym Chamchuri Square. Tam z kolei największą atrakcją okazały się... klocki Lego. Niby taka oczywista rzecz, ale po pół roku w podróży, na którą nie wzięliśmy żadnych zabawek, zaczęliśmy je bardziej doceniać :) Złożyliśmy też człowieka z puzzli i próbowaliśmy dostać się na warsztaty chemiczne. Nie wpuszczono nas, tłumacząc, że są prowadzone w języku tajskim. Szkoda, bo myślę, że na zajęciach dla czterolatków sami byśmy wiedzieli, co mamy robić, nawet nie rozumiejąc instrukcji prowadzącego...
W czasie pięciu gorących i intensywnych dni w Bangkoku, odwiedziliśmy też dwa parki - Lumpini i Saranrom, targ amuletów z różnymi dziwadłami mającymi podobno magiczne moce, targ z pysznymi owocami w cenach jak dla lokalsów oraz przepłynęliśmy się statkiem po rzece.
A potem zostało nam jeszcze tylko pożegnanie z Azją - ostatnie kokosy, pad thaie, ostatnia przejażdżka tuk-tukiem z kolorowymi światełkami, kawa w kawiarni z mnóstwem kaczek... Oczywiście nie mogło też zabraknąć Din Tai Fung. Poziomem obsługi tutejszy lokal nie przebił tego w Tajpej (nie wiem, czy jakakolwiek restauracja kiedykolwiek ten poziom przebije), choć jedzenie oczywiście było pyszne! :) No i pamiątki. Z powodu ograniczonego miejsca w bagażu kupiliśmy malutkie niewielkie prezenty dla rodziny i przyjaciół. Wśród nich mydełka w różnych kształtach, które później okazały się nie być mydełkami... Ładnie wyglądają, ale umyć się nimi nie sposób. Jeśli będziecie w Bangkoku to nie dajcie się nabrać! :)